czwartek, 17 stycznia 2013

zimowe menu chlorofilca

chlorofilce, trawożercy, glonojady, króliki - czyli wegetarianie. żyję prawie 100% bez mięsa od 14-15 lat. z przyczyn różnych, od dłuższego czasu moje menu musi być lekkie nie tylko dla ciała, ale i dla kieszeni. jest to powód do rozwijania kuchennej kreatywności, której efektami tutaj chętnie się podzielę, zaszczycona włączeniem w szeregi twórczyń bloga, za co pięknie dziękuję Naczelnej :)

zimowa pora jest nie najlepszym czasem dla wegetarian,  bo nie dość, że pasza już cokolwiek zleżała, to w dodatku ciężko zajadać się surowizną, kiedy za oknem trzeszczy sowiecki mróz. dlatego w mojej kuchni często pojawiają się trzy rodzaje jedzenia: kiszone ogórki i kapusta (dobre na odporność), warzywa na ciepło i ulubiona kapuściana zupa. dziś na stół wjechało pyszne buraczkowe danie, które gorąco polecam. co będzie potrzebne:

burak/i, korzeń pietruszki, seler korzeniowy, marchew, kwaśne jabłko. z przypraw - majeranek, papryka, zioła prowansalskie i sól. w jakich proporcjach - to zależy od upodobań i zapotrzebowania. na jeden posiłek zużyłam 1 buraka, 1 pietruchę, pół dużej marchewki, pół jabłka i pół dużej selerowej bulwy. szczyptę soli, przypraw do woli. warzywa posiekałam na dość cienkie plasterki i dusiłam na teflonowej patelni pod przykryciem, podlewając wodą co jakiś czas. duszenie przebiegało na najmniejszym palniku ledwo mrugającym, aż warzywa osiągnęły zadowalającą miękkość. mogło to być około 20-25 minut. można zastosować wariację na temat i smażyć na jakimś roślinnym tłuszczu albo w wersji dla mięsożerców dokooptować jakąś chabaninę. jak obliczyłam, koszt mojego posiłku wyniósł ze wszystkim mniej niż 3zł.

inny pomysł to warzywna "baza", którą można wkomponować w jajecznicę, różne sojowe "paskudztwa" czy po prostu włączyć do obiadu dodając bardziej treściwe składniki. osobiście wypróbowałam z jajecznicą i kotletami sojowymi. analogicznie do poprzedniego przepisu, kroimy na plasterki korzeń pietruszki, marchew, kawałek selera i pieczarki. podduszamy ile kto lubi. a potem - jajko, makaron, mięso, soja - zależy od inwencji i upodobań. polecam rzucić na patelnię porcję "bazy" i na podgrzaną wbić dwa jajka, dodać ziołowego pieprzu, oregano, odrobinę mielonego kminku i/lub koperku. koszt takiej porcji ("baza" plus 2 jajka, dla jednej osoby) wychodzi też poniżej 3zł.

smacznego :)

7 komentarzy:

  1. Wielka fanka buraka pozdrawia autorkę notki :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Też uwielbiam buraki! Fajny jest ugotowany burak, starty na tarce o grubych oczkach, z dodatkiem kiszonego ogórka, oliwy i pieprzu. Z zimowych dań uwielbiam zupę cebulową, warzywa korzeniowe zrobione na parze i surówkę z czarnej rzepy ze śmietaną. Ponieważ trudno mi wyżyć bez jedzenia liści, to czasem kupuję mrożony szpinak i od czasu do czasu sałatę rzymską (tak, wiem, szklarniowa i przeważnie importowana, niestety), która przypomina mi pyszny, świeżutki mlecz. Zamykam oczy i jakbym była na majowej łące. Trudno zimą być królikiem. ;)

    OdpowiedzUsuń
  3. zaśliniłam się do przepisów, Tofalaria :)) chętnie spróbuję

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Algo, surówka z buraka - to chyba jasne (oprócz dyskusyjnego użycia słowa "surówka" - burak jest ugotowany). Surówka z czarnej rzepy - rzepę zetrzeć na tarce, osolić i odstawić na jakiś czas, dodać śmietanę, pieprz. Zupa cebulowa - będzie w ciągu kilku dni przepis u mnie, mam już nawet artystyczną fotkę (co zwykle bywa bolączką kulinarnych wpisów). Zapraszam. ;)

      Usuń
  4. Serwus! Ja zimą jadę na zapiekankach roztomaitych z warzywami,grzybami, zimniokami, makaronem, kaszami. Bez pieczonych potraw nie byłbym w stanie przeżyć zimy, ani przetrwać, jak to ładnie napisałaś, sowieckiego, trzeszczącego mrozu, o tak jak teraz jest -10 celzja.No i oczywista wypiekam pasztety np.ulubiony z cukini, albo selerowy.Generalnie za mięsem nie przepadam, więc głównie w kuchni goszczą warzywa.Pozdrawiam:)
    PS.Czytając opis pod nazwą bloga, zaciekawiły mnie śmieci z sieciówek,może podrzucisz jakiś pomysł, gdzie znaleźć szlachetny i niedrogi przyodziewek, bo ja mam z tym kłopot, w centrach bele co, no faktycznie tandeta, istne szmaty i to za duże pieniądze.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. I tu można już wspomnieć o 2 postawach:

      a) ludzie odrzucający sieciówy z powodu chęci noszenia ubrań oryginalnych, a nie pokazanych na co drugim blogu szafiarskim

      b) ludzie szukający ciuchów trwałych, a nie szmat które po 3 praniu nadają się na ścierę do podłogi

      c) ludzie szukający produktów polskich, a najlepiej lokalnych firm

      d)ludzie, którzy chcą się ubrać tanio i nie ulegają modzie na "wyraź swoją osobowość wzorem na sweterku"

      d) ludzie bardzo wysocy, albo grubi

      wszystkie grupy może łączyć chęć do noszenia organicznej bawełny + fair trade
      wszystkie może łączyć organiczna niechęć do uniformizacji
      wszystkie mogą się nauczyć łowiectwa bazarkowo lumpeksowego


      każdej z nich polecam oczywiście małe lokalne sklepiki z odzieżą, rynki i ryneczki, gdzie wystawiają swoje stoiska drobni przedsiębiorcy, polecam tak powszechne zakładziki przeróbek i usług krawieckich gdzie za relatywnie małe dukaty można sobie zamówić customizację lub stworzenie łacha, polecam także kursy kroju i szycia i produkcję na własne potrzeby

      Ponieważ dumnie noszę duży rozmiar odzieży i przeciętny sklep z centrum handlowego nie ma mi nic do zaoferowania poza dodatkami (a w topowych śmieciówach bawełniany top kosztuje stówę)nie drażni mnie kupowanie w lumpach produktów z poprzednich kolekcji sieciówek zagramanicznych, średnio dostępnych w Polszy,kiedy mam za nie zapłacić grosze

      skrupulatnie usuwam metkę i mogę wyglądać dobrze i cieszyć się z "big hips & red lips" w dobrze skrojonej kiecce
      (w UK wiedzą, jak ubrać większą dziewczynę podkreślając jej atuty)

      nie jestem świeżo upieczoną neofitką, mam jakieś produkty marek, których w firmowym sklepie za nic teraz nie kupię

      przez szacunek do pieniądza nie wywalam ich, ale donoszę do ostatniej nitki

      Usuń
    2. sieciówek prawie nie noszę. kupuję je dokładnie raz w roku, jeśli w ogóle. i tylko jeśli znajdę coś na prawdę świetnego, trwałego i dobrze przecenionego. patrz szmata z Promod, fakt, ładna, aksamitna wykończona koronką spódnica. cena wyjściowa chyba 120zł. ZGŁUPIELI? ale przecenioną na 24.50zł skusiłam się i kupiłam. osobiście polecam.. łowy lumpeksowe lub (swetry - w lumpeksach trudno dostać ładne i mało zużyte) stoiska Wietnamczyków. kupiłam niedawno na mrozy swetrową suknię z niesamowicie ciepłej, wełnowatej (no pewnie, że poliester - ale bardzo ciepły) tkaniny. miękkie to w dotyku, ciepłe, przyjemne. z tego samego stoiska inny sweter nosiłam 2 lata i nadal jest dobry, więc wiedziałam, że warto. zapłaciłam 37zł. dla porównania, moja znajoma, która "tych śmieci od chinoli w zyciu by nie założyła" kupuje w sieciówkach i po pół roku czy roku ma szmatę, nie ubranie. polecam bazarki i second handy. Orsaye i inne szmatoshopy mają takie swetry jak mój po 120 czy ok 100zł. za ok 40 mogę mieć jeszcze lepszą jakość...

      Usuń