poniedziałek, 17 grudnia 2012

"Ten, kto bied­ny i szczęśli­wy, jest bo­gaty, że bar­dziej nie trzeba." W. Shakespeare

Dla odmiany notkę napiszę dziś ja- Joahanna jestem, miło mi, w alternatywie dla lansu, baunsu i pustactwa żyję od kiedy jestem świadomym bytem, i dobrze mi z tym.
A jako że Pani Naczelnik przygarnęła tematy, na których zna się o niebo lepiej ode mnie- czyli kuchenne i okołofilozoficzne, ja wstrzelę się w lukę konsupcyjno-zakupową, finansową, piętnującą wygodne życie za kasę starych, dwie lewe ręce do pracy i lenistwo.
Jako nastolatka z silnym charakterem, własnym widzimisiem i dość sprecyzowanym pojęciem na temat tego, co chcę robić, miałam totalną wyjebkę na lansy, łachy, modę....Ubierałam się w lumpeksach, bazgrałam po czym się dało, chlałam wina w bramach i kupowałam spray, żeby na murze koło podstawówki namalować krwawiącego anioła. Mrok, Szatan, punk rock. Plułam w twarz modnym i ślicznym dziewusiom, których jedynym problemem było odrobienie zadania na fizykę,  a jedyną ambicją zdanie egzaminu na bierzmowanie.
Czasy licealne- czyli apogeum lanserki po klubach, kreacji na osiemnastki, studniówki, szpanowania co, gdzie i z kim, przeżyłam mając gdzieś cały ten pseudo hajlajf. Cóż, miałam dużo ciekawsze rzeczy do roboty-zaczęłam dorabiać malując portrety, kręcąc dready, latem jeździłam rysować na deptakach karykatury. Nadal chciałam malować, rysować, uczyć się tego i związać z tym przyszłość, a że moi rodzice nie podcierali się stuzłotówkami, a ja byłam ambitna, sama zarabiałam na lekcje malarstwa i materiały. Byłam niemodna, nie angażowałam się w  "życie klasy"- zapewne dlatego, że miałam własne, ciekawsze. Podczas gdy lachony klasowe gadały godzinami o błyszczykach i co Siwy zrobił na imprezie i kogo w kiblu przeleciał, ja czytałam Toeplitza i marzyła mi się animacja na Filmówce. Oczywiście nikt nie wierzył, że się tam dostanę- ja, dziecko po ogólniaku? Największy fak mojego życia pokazałam im jak zdałam.
Stypendium naukowe plus zwrot za materiały plastyczne, fotograficzne itp-tak, to ułatwia egzystencję, kiedy po 10 godzin siedzi się na wykładach i do północy robi rzeczy na kolejne wykłady. Nigdy nie przesrałam całego stypendium na łachy, chociaż mogłam, było mnie stać. Tylko jedno zasadnicze pytanie- po ch?

Studia skończone, stypendium nie ma, a specyfika mojego zawodu niestety jest jaka jest- raz jest zajebista praca przez pół roku i nie wiadomo na co wydać pensję, albo siedzi się i trzaska chałtury za kilka groszy, które nie wiadomo czy będą czy nie.

Pracowałam w zawodzie przez kilka miesięcy, przy produkcji filmowej, zarabiałam naprawdę dużo. Nie musiałam przepieprzać kasy rodziców, miałam własnej tyle, że mogłam palić ją w blantach- odłożyłam, wytrwale 4 miesięczne pensje czekały na koncie, aż kupiłam to, co do tej pory jest mi przydatne- komputer, tablet graficzny, skaner, wszystko zajebistej jakości, drogie i profesjonalne. Sorry, ale butami Campbella i kreacją z Deni Kler na życie nie zarobię- przy pomocy tabletu i komputera owszem. Kwestia myślenia perspektywicznego, wartościowania. Za pensję w tej pracy nabyłam jedne jedyne buty- Martensa, na lata, nie z okazji kaprysu, bo modne. Mam je do dziś, są nie do zdarcia i zdecydowanie okazały się dobrą inwestycją.

Podobnie jak Menada- nie kupuje raczej prezentów, zawsze można coś zrobić ręcznie-namalować, ulepić, uszyć, a taki prezent zawsze lepszy, niż jakieś drogie barachło.
Ubieram się w lumpeksach- tak, noszę ciuchy za złotówkę, bo szkoda mi więcej na kawałek szmaty, który sama bym uszyła, gdybym miała maszynę. Moja nieposkromiona wyobraźnia czyni z łachów za zeta wyjątkowe i niepowtarzalne rzeczy- bo przeszywam, doczepiam, przerabiam... nie, nie czuję się gorsza od lansiar, które mają tony firmowych ciuszków i są podobne zupełnie do nikogo.
A następnym razem wyleję gnój na pseudoartystów, co im się wydaje, że jak kupią najdrożysz papier i farby, to zaraz będą Picassem. 
Pierwsze prawo moje najmojsze- ciuchy nie zastąpią ci osobowości. Jak się nie ma nic w środku, to równie dobrze można chodzić w worze po ziemniakach. Ludzie którzy coś sobą reprezentują zwykle maja wyjebane na szmaty, mejkapy, ęą pikaczento lajfstajl. Deal with it.

I tym wesołym akcentem kończę i biegnę malować, rysować, robić to co lubię- w piżamie i rozczochrana, i kij w oko Campbellowi i jego butom:)






3 komentarze: